Malzahar

Od dawien dawna w świetle shurimańskiego słońca żyli ci, których pobłogosławiono darem jasnowidzenia. Malzahar, jedyny syn starzejących się handlarzy talizmanami, zdał sobie sprawę ze swojego daru dopiero po śmierci rodziców. Zmarli na wyniszczającą chorobę, pozostawiając młodego chłopca na pastwę ulic Amakry. Za monetę bądź okruszki chleba przepowiadał przyszłość w rynsztoku. Jego przepowiednie okazywały się być coraz celniejsze, a jego reputacja rosła. Wykorzystywał swój dar i przewidywał, kogo poślubi opiekun wielbłądów albo która karta będzie czarna, a która czerwona w grach szachrajów na bazarze. Niedługo potem przychodzili do niego klienci odziani nie w brudne sandały, a w ciżmy wysadzane diamentami. Jednakże mimo tego Malzahar nie był w stanie zobaczyć swojego przeznaczenia. Jego przyszłość była ukryta. Będąc coraz bardziej rozczarowanym własnym sukcesem, zauważył, iż nie wszyscy ludzie są równi i był świadkiem, jak ci niezadowoleni z życia brutalnie wylewali swoje smutki na swoich pobratymców. Stało się dla niego jasne, że ludzie, często z własnej winy, byli zamknięci w nieprzerwanym kręgu bólu i żadna napawająca nadzieją przepowiednia nie była w stanie tego przełamać. Niedługo potem Malzahar czuł w sobie już tylko nicość, co w ostateczności doprowadziło go do wyrzeknięcia się wszystkiego i opuszczenia Amakry na dobre. Latami wędrował po świecie, począwszy od pustkowi pomniejszych sai, a na ruinach starej Shurimy skończywszy. Oddalił się od wszystkich, dzięki czemu wreszcie mógł być sam na sam ze swoimi myślami. Rozmyślał nie tylko o tym, jak zimni potrafią być ludzie, ale też o tym, jak bardzo spaczony może stać się świat. Majaki razem z nienaturalnymi szeptami o wojnie, niepokoju i bezkresnym cierpieniu dręczyły go w każdej godzinie jego życia. Zaszedł daleko, wystarczająco daleko, by piasek zamienił się w sól. Nie mógł wiedzieć, że trafił do Icathii, zaginionego miasta zniszczonego przez wojny minionej ery. Tam, spozierając prosto w głębię otchłani, Malzahar otworzył swój niespokojny umysł — desperacko potrzebował zrozumienia. Pustka odpowiedziała. To byłby koniec każdej innej opowieści, ale jakimś cudem Malzahar przetrwał. To, co leżało w ciemnościach pod ziemią, otarło się o duszę złamanego wieszcza i choć chwila ta trwała tylko ułamek sekundy, jego umysł został całkowicie nasycony nieprzeniknioną energią. Samotna postać, która wydostała się z Icathii, nie była już człowiekiem, a czymś więcej. W otchłani Malzahar ujrzał koniec całego cierpienia, którego był świadkiem jako śmiertelnik. Uświadomił sobie, że przyszłość, rzekomo przed nim ukryta, była wizją jego prawdziwego powołania — miał popychać świat ku nieuniknionemu zapomnieniu. Musiał powrócić do swoich ludzi i szerzyć słowo świętej nicości, która z chęcią ich przyjmie, nie bacząc na to, czy wierzą, czy też nie. Miał się stać zwiastunem zbawienia świata. Malzahar znalazł swoich pierwszych apostołów wśród nomadów głębokiej pustyni. Na oczach tych niedowiarków użył swoich nowych, nadanych mu przez Pustkę mocy i rozdarł ziemię, przywołując pełzające, potworne stwory, gotowe zabić każdego, kto mu się sprzeciwi. Kilka miesięcy później dziwne plotki zaczęły rozprzestrzeniać się razem z kupieckimi karawanami. Plotki o mężczyznach i kobietach z ochotą poświęcających się ukrytym mocom, plotki o potężnych trzęsieniach ziemi, otwierających skały Shurimy w pęknięciach długich na setki kilometrów. Od tamtego momentu legenda Malzahara trafiła nawet do północnych portów. Wyznawców „Proroka” było coraz więcej, a ludzi w pobliskich osadach ponoć nawiedzały złowieszcze wizje, wyciągające ręce po ich serca. Strach dał początek przesądom i teraz nawet niepokorni mieszkańcy odległych pustkowi składają zwierzęta w ofierze, by zaspokoić stworzenia pełzające pod powierzchnią. Nie domyślają się, że to jedynie pomaga Malzaharowi w staniu się pasterzem końca świata.